Petit Beurre a sztuka dzielenia się

Kamila Stepniowska
3 min readApr 29, 2019

Ostatnio, zupełnie przypadkiem odkryłam na nowo herbatniki Petit Beurre. Twarde, chrupkie, lekko słodkie ciastka, które można moczyć w herbacie ładnych kilka sekund zanim zaczną się rozpuszczać. Pamietam je z lat dziewięćdziesiątych. Produkowała je Jutrzenka. Były dostępne w wielu sklepach. Paczka kosztowała jakieś 20 groszy.

Ciastka przetrwały kapitalizm! Ostatnio, ku mojej uciesze, poczęstował mnie nimi mój przyjaciel. Nadal produkuje je ta sama firma (przynajmniej marka jest ta sama), a smak jest taki jak dwadzieścia lat temu. Z ciekawości sprawdziłam w internecie ile kosztują — ok. 1,40–1,60 zł.

Te ciastka były kiedyś ważne. Mama kupowała je kiedy byłam dzieckiem. Rzadko. To były jedne z niewielu słodyczy, które mi kupowała (za co jestem dzisiaj wdzięczna). Był jeszcze jeden powód dla czego kupowała je rzadko. W domu było zawsze dużo miłości, ale nie aż tak dużo pieniędzy.

Mieszkaliśmy w trójkę — ja, mama i tata — na warszawskim Grochowie. Dziesięciopiętrowy punktowiec, w którym moja babcia i jej ekipa budowlana robiła schody i parapety. Kiedy moja mama wyszła za mąż, babcia przeniosła się do domu drugiego męża, a wujkowie wyprowadzili się do swoich mieszkań, 48 metrów przypadło w udziale moim rodzicom. Niedługo potem się urodziłam.

Moja mama jest z wykształcenia technikiem cukiernikiem. W PRL-u pracowała w laboratorium chemicznym firmy Walter, była kierownikiem brygady w fabryce. Niesamowicie twarda babka. Kiedy urodziłam się ja, ta twarda babka, zarzuciła pracę na 11 lat. W między czasie robiła jakieś chałturki, ale nie miała stałej pracy.

Mój tata jest z zawodu i pasji elektronikiem. Budował jedne z pierwszych, seryjnie produkowanych maszyn matematycznych w latach siedemdziesiątych. Kiedy PRL się skończył zaczął pracę przy nadzorowaniu produkcji transformatorów dla francuskiej firmy FEE.

Dorastałam w latach dziewięćdziesiątych, w czasach kiedy stadion dziesięciolecia był wielkim bazarem na którym mogłaś dostać pirackie porno, elektronikę, futra czy pampersy. Na półkach sklepowych było co raz więcej towarów, a po mięso już nie trzeba było jeździć pod Mińsk Mazowiecki. Czasach szybkich fortun na miarę bitcoina i upadających żyć ludzi którzy nie umieli się odnaleźć gdy zamknięto PGR w którym pracowali od zawsze. Eldorado dla młodych, silnych, zaradnych i piekło dla nie mających siły na zmiany.

Miałam wtedy kilka lat. Któregoś dnia, poszłam z mamą na spacer, na Przyczółek Grochowski. Moja mama miała w torbie kanapki, wodę i właśnie Petit Beurre. Była ciepła wiosna, lub lato. Byłyśmy lekko ubrane. Tuż przed kładką na Ostrobramską spotkałyśmy Panią Teresę, znajoma listonoszkę. Byłam nieśmiała. Pamiętam, że pociągnęłam moją mamę za koszulę i na ucho spytałam czy może poczęstować Panią Teresę ciastkiem. Mama pokręciła głową. Kiedy skończyłyśmy rozmowę z Panią Teresą i poszłyśmy na dalszy spacer, mama wytłumaczyła mi o co chodzi.

-Dziecko, jeżeli dałabym ciastko, to nie miałabym ciastka dla ciebie. Nie mogę pójść do sklepu i kupić drugiego.

Pamiętam też drugie zdarzenie. To było kilka lat później. Bardzo podobna sytuacja. Tylko, że wtedy mama pozwoliła mi poczęstować Panią Teresę ciastkiem. Byłam dzieckiem. Nie znałam się na budżecie domowym, ale nawet ja wiedziałam, że jest lepiej.

Do dzisiaj mam to intuicyjne poczucie, że jeżeli mogę dać coś od siebie innym, to znaczy że jest dobrze. To znaczy, że mam wszystko czego potrzebuję. Nawet jeżeli to co daję, to zwykły herbatnik.

--

--

Kamila Stepniowska

I have earned very first money on my poetry. I was fifteen. Writing become one’s of my lifelong friends.